sobota, 12 października 2013

17. Epilog " Na zawsze razem"...

Wszystko jest jak przez mgłę, nie ma już powodów do obaw. Te wydarzenia wyrazły ogromne piętno na psychice, ale jestem silna. Staram się jak mogę by zapomnieć wszystko z tamtego dnia, jednak za każdym razem, gdy patrzę na Mię i Alex, wszystko wraca. To jak bardzo cierpiałam, jak zobaczyłam Jacka… jak się o wszystkim dowiedziałam. Minęło pięć lat, a ja nadal jestem ciągle roztrzęsiona. Martwię się o moje dwa skarby jak o diamenty. A mój trzeci skarb jest wreszcie odpowiedzialny, znalazł pracę i zarabia jak każdy Amerykanin. Mam dwadzieścia trzy lata, jestem matką i żoną, roztrzepaną i podobno kochającą. Otwieram delikatnie drzwi, choć wiem, że to Jack. Zawsze boję się, że to Ramirez, który nie żyje od pięciu lat.
- Hej kochanie! – Jack delikatnie całuje mój policzek. Jego pełne wargi zostawiają ciepło na mojej skórze. – Alex! Mia! Tatuś coś ma! – dziewczynki podbiegają do niego jak do Mikołaja, dają buziaka, a w zamian dostają czekoladę.
- Za bardzo je rozpieszczasz! Jack jesteś głupi! – krzyczę na cały głos, gdy mój… mąż, nie potrafię przywyknąć do tego statusu, bierze mnie na ręce i zanosi do salonu. Moje małe córeczki zaczynają wariować, w takim wrzasku trudno mi je rozpoznać, są takie identyczne. Jack delikatnie stawia mnie na ziemi i całuje. Małe szatynki z miłą chęcią obserwują ten obrazek.
- Mamo jak będę duża, też chce mieć takiego męża jak tata! – krzyczy Alex i udaje, że tańczy z jakimś chłopcem. Lekko się uśmiecham, nieświadoma tego jak bardzo pragnęłam tych dzieci. Są dla mnie teraz jak jedyna ostoja spokoju. Jedyne szczęście, które na pewno zostanie na zawsze. Choć Jack też jest takim moim szczęściem. Powoli czochram jego kasztanowe włosy, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Gdy je otwieram, widzę mamę i tatę. Wesołych i uśmiechniętych, pogadziłam się z nimi dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala. Gdy powiedziałam im o ciąży, byli w wielkiej euforii.
- Gdzie są moje kochane wnuczki? – małe jak na zawołanie wybiegają z salonu. Moi rodzice są nimi zachwyceni, wszędzie je zabierają, a ja nie potrafię im tego zabronić. Nie umiem, to zbyt wielka krzywda dla dziewczynek. Za nimi wchodzą również Mika i Jerry z wózkiem. W ośrodku śpi mały Jacob – słodziutki czteromiesięczny synek moich przyjaciół. Za nimi Julia i Milton, Grace i Brody – nadal nie mogę przywyknąć, że się pobrali. Na szarym końcu wchodzi Sara i Max – trzydziestodwuletni narzeczony mojej szwagierki. Sara Brewer ma teraz trzydzieści lat, za osiem miesięcy bierze ślub z Maxem O’Shena, na pewno będą szczęśliwi. Co tydzień w piątek, w naszym domu zjeżdżają się wszyscy. A ja muszę im powiedzieć coś bardzo ważnego, teraz to ja wiem pierwsza… nie potrafię wydobyć z siebie ani jednego słowa, gdy widzę ich wszystkich, tych których tak bardzo kocham i trójkę, która jest dla mnie wszystkim. Powoli podchodzę do Jacka, a on obejmuje mnie. Czuję się jak w szkole, gdy ściągnął mnie z Lindsay, gdy chciałam ją zabić.przytulam się do niego całym ciałem, a moje córeczki przyczepiają się do mnie. Nie potrafię tego powiedzieć. Szepczę, więc to Jackowi, który robi wielkie oczy.
- Ale… - nie planowaliśmy tego, tak jak za pierwszym razem, ale już nie ma odwrotu. – Kochani… Kim jest ZNÓW w ciąży! – mówi te słowa szybko i zwięźle.
- Znów? Ostatnio była pięć lat temu, wreszcie znów będziecie mieli małe dziecko! – krzyczy wesoło Mika, a ja uświadamiam sobie, że ona ma rację. Kocham tego wariata i chcę mieć z nim dzieci! Nie ważne ile, ale chcę. Jerry wręcza wszystkim kieliszki z winem ( dziewczynkom dał Picolo :D ).
- Za Jacka i Kim! Ich miłość zwyciężyła już wszystko! Niech żyją długo i szczęśliwie.
- ZA JACKA I KIM! – krzyczy reszta, powtarzając za Jerrym.
- Za nas… - szepcze mi do ucha Jack.
- Za nas…

Wieczorem już nie mam siły na nic, jednak małe nie dają mam spokoju. Po pierwszej siedzę i czytam im bajki. Gdy wracam do sypialni, Jack już smacznie śpi. Kładę się delikatnie obok niego i głaszczę jego słodką czuprenę.
- Jesteś wreszcie… - mówi zaspanym głosem. Jestem taka szczęśliwa, że go mam, że go nie straciłam. Patrzę na plecy Jacka, na których ciągle widnieją blizny po walce…
- Jack… Kochasz mnie? – pytam nagle, gdyż sama nie zdążyłam się powstrzymać.
- Kocham…
- A chcesz być ze mną na zawsze?
- Chcę…
- To czemu mówisz tak, jakby ci nie zależało. Jakby straciła miejsce w twoim sercu… - nawet nie zdaję sobie sprawy, że mówię łamiącym się głosem. Jack delikatnie przyciąga mnie do siebie. Jego delikatny pocałunek sprawia, że czuję się jak księżniczka. Nie potrzeba mi już słów, by potwierdzić to, że mnie kocha. Jednak zaraz potem odzywa się spokojnie, jednocześnie głaszcząc mój policzek.
- Kim kocham cię… pragnę być z tobą na zawsze… i nigdy nie stracisz miejsca w moim sercu, bo ty jesteś moim sercem… - szepcze czule, a ja mam wrażenie, że się zaraz rozpłynę. Wszystko wydaje się teraz piękniejsze niż zwykle, mimo iż jest spowite mrokiem.
- Chce cię mieć tylko dla siebie, chcę być twoją księżniczką… - mówię senna, a Jack delikatnie całuje mnie w czoło.
- Jesteś moją księżniczką i jestem tylko twój… - moje życie nie jest idealne… muszę być ciągle w domu, sprzątać, gotować, prasować, ale mam Jacka, moje córeczki, rodzinę i przyjaciół. To mój świat… na przepaści… ale pełen miłości i szczęścia… to wszystko wystarczy mi po to, by przestać zwracać uwagę na wady wszystkich dookoła i pozwala zajrzeć do wnętrza innych… pomaga mi się wnieść wysoko nad ziemię… 1000 metrów nad nią, nad niebo aż do mojego szczęścia… do Jacka i dzieci…
- Na zawsze razem… - szepczę do ucha Jackowi, tak jak wtedy, pięć lat temu.
- Aż po grób… - odszeptuje i składa delikatny pocałunek na moich wargach.
- Kocham cię… - szepczemy wspólnie. Tak… kocham go… na zawsze…
Jestem Kim Brewer, a to była moja historia...

To już koniec! :)))) Dziękuję, że byliście tu ze mną :D Kocham was ♥ Jak widzicie epilog napisałam jako Kim :D lubię tak pisać :D Domi obietnicę spełnię :D Kocham was ♥ dziś na wampiry :D ( chyba ). 
Dziękuję wam ♥ Ola Howard ;*

środa, 9 października 2013

16. Masakra w Seaford...

OSTATNI ROZDZIAŁ! :D

Wszystko wokół traci na znaczeniu, gdy twój czas zatrzymuje się w miejscu. Obserwujesz upadek i cierpienie osoby, którą kochasz. Nie wiesz, co możesz zrobić. Jak uratować kogoś na kim ci zależy. Możesz tylko czekać z założonymi rękami…
Kim właśnie w tej chwili tak się czuła. Nie mogła mu pomóc, patrzyła tylko jak cierpi. Jego ból, było też jej bólem. Patrzyła jak Brewer, raz po raz podnosi się coraz bardziej zakrwawiony. Miał małe szanse, żeby wygrać, ale jego przeciwnik też nie był w najlepszym stanie. Cały we krwi. Crawford dotknęła ręką lustra, jakby czekała, że ktoś tu podejdzie. Dotknęła ręką ust, po czym przyłożyła go do szyby. Ramirez cały czas na nią patrzył, ale już nie z szyderczym uśmiechem, tylko ze współczuciem. Blondynka cichutko szlochała, trzymając ręce na lustrze.
- Kocham cię… - wyszeptała cicho, choć wiedziała, że w niczym to nie pomoże. Dla niej i Jacka nie było ratunku. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że zaraz umrze. Nagle usłyszała niski wrzask. Zobaczyła jak z Jacka stopy wystaje jakiś metalowy przedmiot. Chłopak wił się po całym ringu, a ludzie na trybunach zaczęli panikować. Orczyk chciał do niego podejść, a Brewer dobrze wiedział, że centralnie naprzeciwko jest wybrzuszenie w belce. Gdy olbrzym się do niego zbliżył, szybko wykonał kołyskę i uderzył Orczyka z całej siły. Ten poleciał na belkę i upadł, już się nie podniósł. Kim momentalnie wstała, właśnie zdarzył się cud! Jack wygrał! Wygrał! I przeżyje! Blondynka odwróciła się w stronę Ramireza, ale go tam nie było. Nagle poczuła uścisk na szyi.
- Idziesz ze mną! – przerażona dziewczyna myślała o tym, jaką śmierć zada jej bandyta. Cały czas myślała o przyjaciołach, o rodzicach, z którymi się nie pogodziła. Zamknęła oczy i zaczęła myśleć o tym, co już minęło…

- Już. – zdezorientowana Kim spojrzała na swoją stopę. Była w gipsie.
- Dziękuję! – wyszła przed gabinet, a na korytarzu siedział Jack. Spojrzał na blondynkę śmiesznym wzrokiem, jednak to nie rozśmieszyło dziewczyny. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem, pełnym nienawiści, mimo że jej pomógł.
- Nawet nie myśl, że po tym, że mnie zaniosłeś do szpitala, to ci wszystko wybaczę. Uwierz mi, że ja łatwo nie zapominam.
- Tak, tak. Możesz już skończyć. – znów wrócił ten zimny i pusty Jack. Ten, który odpowiadał na zaczepliwe teksty Crawford. Chłopak widział, jak dziewczyna kipi ze złości, co jeszcze bardziej motywowało do działania.
– Słuchaj  Kimberly. Nie obchodzi mnie twój los. Dla mnie mogłaś sobie sama iść do tego szpitala.
Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w dojo była moja siostra. Chciałem być miły. – usłyszał warkot dziewczyny. – O odzywa się Kajtek. – Crawford zacisnęła ręce w pięści. Miała wielką ochotę pobić Jacka.
- Masz szczęście, że mam nogę w gipsie Brewer. Ugh! Nienawidzę cię! – chłopak spojrzał obojętnym wzrokiem na dziewczynę. Miał po dziurki jej ciągłego gadania. To było jak wielki hałas na autostradzie. Po prostu nieprzyjemne dla uszu.
- Oh zamknij się Kajtek! – ruszył w stronę wyjścia.

Blondynka mimo iż szła na pewną śmierć, uśmiechnęła się delikatnie, wspominając stare czasy, gdy jeszcze ona i Jacka się nienawidzili. Kiedy to uczucie przerodziło się w miłość? Sama tego nie wiedziała. Każdy krok stawał się jak cierpienie. Delikatne wzniesie, schody.
- Podejdź! – podeszła do okna i zobaczyła wszystko z góry… Całą masakrę…

Sara stała w gotowości razem z Miltonem i Julią. W ich organizmach adrenalina buzowała niesamowicie. Mieli tylko jeden cel: Odbić Kim! Nie ważne jakie będą konsekwencję. Brewer nie mogła patrzeć, jak torturują jej brata, ale gdy Orczyk się nie podniósł, a Jack zaczął skakać z radości. To była oznaka jednego. Sara przyłożyła zegarek do ust.
- RUSZAMY! – krzyknęła i wszyscy wtargnęli do środka. – Nie ruszać się! – krzyknęła wystawiając pistolet przed siebie. Ludzie wokół zaczęli panikować i uciekać, jednak Brody i Jerry obstawiali oba wejścia. – Na podłogę! Zostają tylko ludzie Ramireza! Bo inaczej wszyscy zginiecie! – Julia rzuciła Jackowi czarną podkoszulkę, a Mika podała mu broń. Przed nimi stało około trzydziestu, może czterdziestu ochroniarzy i pracowników Jorge’a.
- Gdzie Kim? – Jack nie potrafił się opanować, a gdy przed szereg wyszedł Carl, było blisko by wystrzelił.
- Kim… to ta blondynka, tak? Jayden ją ma i zaraz ją weżmie w obroty! – zaśmiał się, a wtedy Jack strzelił mu kulkę prosto w serce. Carl padł na ziemię, a z jego ust zaczęła lecieć krew. Ludzie Jorge’a delikatnie cofnęli się do tyłu, co spowodowało kolejny strzał Jacka, którym powalił wielkiego ochroniarza. Można ująć to tak… zaczęła się rzeź. Banda Wasabi była jakby w swoim żywiole.
- To jak gra komputerowa! – krzyknął Milton, zadając cios nożem kolejnemu bandycie. Szło mi bardzo dobrze, wręcz idealnie, gdyby nie fakt, że nigdy nie było Ramireza. Sara rozejrzała się dookoła i zobaczyła go. Stał oparty o ścianę, przypatrując się krwawej walce. Czekał na to, aż ktoś go załatwi. Jakież to żałosne! Dziewczyna po kolei karczowała ludzi, jakby byli z siana.
- Ramirez! – mężczyzna spojrzał w jej stronę. Uśmiechał się głupi, jakby zobaczył Stwórcę. Szatynka spojrzała na niego z ukosa, nigdzie nie było Kim. – Gdzie Kim? – znów tylko uśmiech.
- Nie ma jej… już jest po tamtej stronie! – zaśmiał się i jego uśmiech rozniósł się po całej hali. Wszyscy przystanęli, tylko nie Jack. Sam zabił już około dwudziestu.
- Coś jej zrobił? – te słowa zatrzymały chłopaka. Cały zakrwawiony, z przedziurawioną nogą stał jak słup. Jego oczy zwężyły się do rozmarów oczu kobry.
- Bierz go Sara! – nim Jorge zdążył się ruszyć, Sara go zablokowała. Mika i julia przygotowały krzesło i sznur. Brewer posadziła go na krześle i przywiązały we trzy bardzo mocno. Grace i Milton załatwili resztę, a Jerry i Brody zastawili wejścia. Dziewczyny ustały nad Ramirezem, nie zdając sobie sprawy, że tuż za nimi ucieka Melanie. Jednak refleks Jerry’ego nie pozwolił na ucieczkę córce bandziora.
- Dokąd? – spytał słodkim głosem. Dziewczyna zaczęła się cofać, lecz tuż za jej plecami stał Brody.
- Nie uciekniesz! Szykuj się! Za wszystko co zrobiłaś! – Brody przyłożył pistolet do pleców dziewczyny, a Martinez do czoła. – Na trzy, Jerry!
- Raz… - Jerry zaczął odliczanie, a Melanie zaczęła się cała pocić. Miał przed sobą wizję piekła i to jak będzie cierpieć, po tym co zrobiła.
- Dwa… - teraz Brody się odezwał. Razem z Jerry’m wypawiedzieli ostatni wyraz w życiu Melanie Blue.
- Trzy… - obaj wystrzelili, a Melanie padł na ziemię, wypłuwając krew z ust. Spokojnie odeszli od zwłok dziewczyny. Prz krześle na zmianę Sara, Mika, Julia i Grace dawały w twarz ( z pięści ) Ramirezowi.
- Za Jacka! – wrzasnęła Sara.
- Za Jerry’ego! – teraz Mika.
- Za Miltona! – Julia porządnie mu przywaliła, aż krzesło odleciało, ale Milton stał z nim i je złapał.
- Za Brody’ego! – Grace wrzasnęła, a jej miejsce już zajęła Sara.
- Za rodziców! – teraz Mika wyjęła pistolet, jak i pozostałe dziewczyny. Teraz mówiły wolno i delikatnie.
- Za Kim… - wystrzeliły, a Ramirez zginął z oczami otwartymi, w których nawet po śmierci można było dostrzec ból i pogardę.

Jack szukał Kim. Nie było jej za lustrem weneckim, więc postanowił poszukać gdzieś indziej. Niestety nie mógł niczego znaleźć. Już miał się poddać, gdy usłyszał wrzask… KIM! Ruszył w kierunku, z którego dochodziły wrzaski. Skakał co trzy schodki, byle jak najszybciej dostać się do blondynki. Wpadł do pomieszczenia z oknem jak strzała. Jayden właśnie siedział na Kim i próbował ją rozebrać. Rozzłoszczony Jack zrzucił go z Crawford i uderzył pięścią.
- Jak miło! Jack przyszedł na pomoc! Szkoda, że tak późno! – wymierzył w niego pięścią, jednak Jack szybko ją zablokował, wykręcając rękę Jaydenowi tak mocno, że usłyszał trzask kości. Bandyta wrzasnął, a Brewer to wykorzystał. Pchnął go z całej siły na szybę, a ten wyleciał z łoskotem w dół, jakieś dziesięć metrów w dół. Roztrzaskał sobie czaszkę, a wszyscy na dole spojrzeli na uśmiechniętego Jacka. Ten delikatnie odszedł od okna i szybko podbiegł do Kim. Wziął ją na ręce i namiętnie pocałował. Dziewczyna obięta przez chłopaka, uwiesiła ręce na jego szyi i zaczęła bawić się jego włosami. Ich języki walczyły o dominację, ale tym razem wygrała Kim. Delikatnie zaczęła przygryzać język chłopaka. Gdy oderwali się od siebie, Kim mocno się do niego przytuliła.
- Tak za tobą teskniłam! Jack… ja się bałam…
- Ja też Kimmy, ja też. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem cię zobaczyć… Kocham cię!
- Ja ciebie też! – Jack delikatnie pocałował Kim, gdy do środka wtargnęła reszta.
- KIM! KIM! KIM! – cała paczka podbiegła do dziewczyny. Gdy Jack postawił ją na ziemi, dziewczyna lekko się zachwiała i prawie upadła.
- Musimy iść do szpitala! – polecił Jack, wziął dziewczynę na ręce i wyniósł z budynku.

- Mamy dobre wieści! – lekarz uśmiechnął się miło do dziewczyny. – Nic ci nie jest. Po prostu dziecko miało za dużo stresu! – znów się uśmiechnął. Jack siedzący obok popatrzył na dziewczynę z uśmiechem. Tylko ona nie wiedziała o co chodzi w tym stwierdzeniu.
- Czy pan sugeruje, to co myślę? – spytała przerażona.
- Tak, Kim jesteś w ciąży! Gratuluję! – powiedział wesoło i wyszedł. Blondynka spojrzała z wyrzutem na Jacka.
- Wiedziałeś?
- Tak! Aiden mi powiedział. – uśmiechnął się do dziewczyny. – Rozumiesz? Będziesz mamą, a ja tatą. Będziemy rodzicami, a nasze małe dzieciątko NIGDY nie zazna krzywdy.
- Jack ja…
- Ciii… przejdziemy przez to razem. Na zawsze! – delikatnie pocałował dziewczynę.
- Na zawsze…

Tak prezentuje się ostatni rozdział tej historii! :D dziękuję, ze byłyście tu ze mną :D Kocham was ♥ nowa historia już niebawem :D jak widzicie zmieniłam szablon :D więc żegnam się z tym opowiadaniem ( jeszcze będzie epilog xd ) i zaczynam nową historię :D Liczę na komentarze. Chce zobaczyć ile osób to czyta :D anonimy też niech komentują, tylko podpiszcie się imieniem albo pseudo :D kocham was ♥ 

niedziela, 6 października 2013

15. Konfrontacja...

Przedostatni i wprowadzenie do ostatniego rozdziału :D


Długie godziny treningu i misterne przygotowany plan. To wszystko albo nic, w porównianiu z całą bandą Ramireza. Jacka nie przerażała, jednak możliwość walki z całą eskortą. Bał się o Kim, o tą bezbronną w obecnej sytuacji dziewczynę. Miał żal do siebie, że pozwolił sobie ulec Melanie i jej przekrętom i zostawił Kim samą. Mimo iż dziewczyna zna karate, to nigdy go nie używała w własnej obronie. Jack wszedł do domu i udał się do salonu. Po całej akcji nie było śladu. Przed chwilą był pogrzeb rodziców. Jako powód ich śmierci podano napad rabunkowy, w którym rzekomo oberwali. Brewer był wściekły, za to jak potraktowali tą sprawę, ale nie miał nic do gadania… został jeden dzień… dwadzieścia pięć godzin do walki, od której zależy jego życie oraz jego bliskich…
W tej chwili, gdy Jack użalał się nad sobą, Jerry i Mika szukali miejsca, gdzie jest Kim. Przyczaili się przy oknie gabinetu Jorga i czekali, aż ktoś z nich popełni błąd.
- Jak długo będziemy czekać? – wyszeptał Jerry.
- Tak dlugo jak będzie trzeba kochanie… - powiedziała cicho Finkle, delikatnie pocałowała Martineza, cały czas obserwując gabinet. – Jerry… - nadal szeptali. Jayden i Melanie podeszli właśnie do ściany, dziewczyna odsunęła obraz i pokazał się zamek na szyfr. – Notuj! – rozkazała Mika. – 2,5,07,9,7! Masz? – Latynos pokiwał twierdząco głową. – To data urodzin Melanie! – oboje się zaśmiali.
- Damy radę! – prawie krzyknął Jerry, ale Mika zatkała mu usta pocałunkiem.
Julia i Milton ukrywali się w sali, gdzie ma się odbyć walka Jacka i Orczyka. Obserwowali system bezpieczeństwa i różne niedogodności „w klatce”.
- Po środku ringu jest wybrzuszenie. Jeżeli na nie nadepniesz, przebija ci stopę! – Krupnick zawzięcie notował każde słowo swojej dziewczyny. – W trzeciej kolumnie utrzymaującej klatkę w prawo od prawego narożnika są małe kolce. Drut klatki jest pod niepięciem. A w czwartej kolumnie od lewego narożnika w prawo jest lekkie wysunęcie. Jak o nie uderzysz, jesteś trup! Ten facet mnie przeraża! – rudzielec zasłonił Julii usta. Dziewczyna zdezorientowana spojrzała na swojego chłopaka, ten tylko pokazał palcem dół. Nagle w pomieszczeniu pojawił się Ramirez i Fox ( trener Jacka ).
- Jesteś pewny, że młody da radę?
- Oczywiście, że nie! Musiałby ćwiczyć jeszcze jakieś pół roku! Chcecie go zabić? – Jorge uśmiechnął się głupio. Wiedział, że dla tej małej blondynki da się nawet zabić. Cóż niepotrzebnie, bo Ramierez planował i tak ją zabić.
- Jasne, że nie. On chce tylko uratować… Kim Crawford… - zaśmiał się. Julię i Miltona przeszedł dreszcz, gdy tak robił. W jego śmiechu było coś straszne i mrocznego.
- Porwałeś dziewczynę Jacka?
- Byłą! Teraz jego dziewczyną jest moja córka! – Aiden zgromił go wzrokiem. Miał dość tego kolesia. Za każdym razem, gdy szkolił jakieś młodego amatora, musiał przyjść i mu grozić ( amatorowi ). Dzieciak nie miał wyjścia i robił to, co chciał Ramirez. Potem za każdym razem Jorge porywał jakąś ważną osobę w życiu jakiegoś chłopaka i kazał mu walczyć z jakimś wielkim przeciwnikiem. Wtedy każdy ginął, razem przez tego bandytę zginęło około dwudziestu młodych chłopaków.
- Proszę cię, Jorge! Zostaw tego chłopaka! Chociaż jego!
- Nie!
- Ale…
- Nie! I nie było rozmowy! Zemsta na tobie jest słodka! – para na górze spojrzała na siebie niezrozumiale. Aiden podszedł do Jorge’a i dziwnie na niego spojrzał.
- Nadal się gniewasz? – połozył mu rękę na ramieniu.
- Zabiłeś mi żonę!
- Nie ja zabiłem, tylko Jacob!
- Ale to ty go szkoliłeś…
- On przecież był szalony. Specjalnie nie wyskoczyłby na widownie, nie wziąłby twojej żony i nie złamałby jej karka, a potem nierzuciłby jej o ziemię… - Jorge oddalił się i dodał.
- I tak Jack i ta Kim zginął. Jakby się dowiedziała co jej jest, to popełniłaby samobójstwo. – zaśmiał się i wyszedł.

Jack słuchał relacji Finkle i Martineza. Uśmiechał się szeroko, ale gdy usłyszał opowieść Julii i Miltona, mina mu zrzędła.
- Kim jest chora? – spytał łamiącym się głosem. Przed oczami stanęła mu blondynka umierająca w męczarniach. Jej śliczne blond włosy wyblakły, a oczy są zapadnięte do środka, sama skóra i kości, ale przy jej łóżku czuwa cała banda, a kiedy ona umiera, on sama biegne do łazienki i podcina sobie żyły.
- Jack! Nie odchodzi cię to, że chcą was zabić, tylko to, że jest chora?! – chłopak patrzy ślepo na Julię.
- A może nie watro?
- ZAWSZE warto! Jack, ona nie może umrzeć! Skąd wiesz, że tak jest, a może to podpucha, gdyby ktoś podsłuchiwał? – nagle do pomieszczenia weszła całująca się para… Grace i … Brody!
- Co onb tu robi? – Grace oderwała się od chłopaka i popatrzyła na wszystkich. Nie tylko ona i Brody się całowali – Mika i Jerry też, ale tu chodzi ewidentnie o nich.
- Pracował u Ramireza. Wie o nich wszystko. Jaką mają broń, pokreślam SŁABSZĄ niż my i ich zmiany. Weźmy go!
- Dobra, ale ma się nie plątać! – Grace i Brody uśmiechnęli się.

Kolejne godziny to tylko i wyłącznie przygotowania. Jack zalany potem starał się jak mógł, by być idealnie przygotowanym. Wszystko albo nic i oto właśnie dziś chodziło. Walka o przeżycie, o szczęście, o Kim… wszyscy siedzieli w samochodzie, ubrani na czarno z pistoletem, nożem, kijem bejbolowym za pasem oraz kastetem na palcach.
- Jack… - szepnęła Sara do brata, który siedział na przednim siedzeniu. Z tyłu siedziała cała reszta opowiadając sobie jak to zabiją wszystkich. Byli tak głośno, że nie usłyszeli szptu Sary.
- Tak siora?
- Jack, kochasz Kim? – dalej szeptała, a szatyn wpatrywał się w nią intensywnie. Miał teraz przed oczami Kim, gdy ta dostała piłką siatkową w głowę, gdy zaniósł ją do pielęgniarki, a potem jak przez niego płakała. Płakała… to był pierwszy taki przypadek. Jack obiecał sobie, że też i ostatni.
- Tak, kocham ją. I nie pozwolę jej zabić. Nie pozwolę…
- Spokojnie! Ale taki entuzjazm powinnien ci zostać. Jesteśmy! – wszyscy wysiedli z samochodu i ustawili się w odpowiednich pozycjach, Jack ustał przed samochodem i spojrzał na budynek. Wsłuchał się w warczący tłum i szukał jakiś znaków Kim. Usłyszał ten krzyk.
- Wypuście mnie! On nie może… Nie może! JACK!!! NIE JACK!!! – i cisza, jakby ktoś uciszył ją kopniakiem albo uderzeniem. Ten fakt jeszcze bardziej akręcił chłopaka.w szybkim tempie wszedł do budynku, a tłum jeszcze bardziej zaczął ryczeć. Był pewien, że słyszy szloch.
- Nie… Proszę… - szybko ruszył do „garderoby” i jeszcze ostatnie kilka minut poświęcił trenongowi. Nie dam jej skrzywdzić. Znam wszystkie pułapki i zapadnie. Wiem gdzie jest Kim. Za tym pierdolonym lustrem weneckim, które ostatnio tu wstawili. Nie pozwolę jej zabić. Nie po tym, co przeszła prze mnie.
- Jack… już czas. – w pokoju pojawił się Aiden. Podszedł do chłopaka i poklepał go po plecach. Miał wyrzuty sumienia, ale wierzył, że chłopak da radę. Przed chwilą dowiedział się, co „dolega” Kim i wiedział, że jeżeli mu powie to jeszcze bardziej go to podkręci do walki. – Jack, chce wiedzieć, co dolega Kim? – chłopak pokiwał lekko głową. Fox przybliżył się do jego ucha i coś mu wyszeptał. Oczy Brewera powiekszyły się do granic możliwości, jednocześnie zaczął się uśmiechać. Już wiedział, że to, co powiedział Ramirez ( jemu potem powiedziała Melanie ) to nie była prawda! Kim wcale nie jest chora!
- Muszę to wygrać! – uśmiech chłopaka roszerzył się do granic możliwości. Nie możliwe, ona nie jest na nic chora! Muszę to wybrać!
- A w prawym naróżniku JACK BREWER! – tłum znów ryknął, a szatyn zaczął iść w stronę ringu. Mógł by przysiąc, że znów słyszał jak Kim krzyczy. Ale teraz to już nie było ważne musiał ich uratować. Musiał przeżyć, żeby i ona przeżyła. Spojrzał na lustro, które było centralnie między trybunami, żeby Kim mogła wszystko widzieć. Uśmiechnął się w tamtą stronę. Obiecuję Kim! Wygram dla ciebie… Dla nas…

Kim cały czas krzyczała, gdy patrzyła jak Jack wychodzi z garderoby zaczęła płakać, rzucać się i krzyczeć. Złapała się za brzuch i głowę, gdyż zaczęły ją strasznie boleć, jednocześnie z jej oczu zaczęły lecieć łzy, gdy zobaczyła jak Jack uśmiecha się w jej stronę. Czy ją widział? Nie, ale wiedział, że tu jest.
- Nie chcesz patrzeć jak umiera, co? – dziewczyna spojrzała na Ramireza, który z wielkim uśmiechem patrzył na jej cierpienie. – Jayden niedługo się tobą zajmie, tylko skończy się walka! – zaśmiał się szyderczo. – Boli? – spytał, gdy zobaczył, że dziewczyna trzyma się za brzuch głowę – z której leciała jej krew. – Przepraszam, że tak mocno uderzyłem cię tą rurą, ale nie mogę pozwolić, by cię ktoś usłyszał! – uśmiechnął się, a Kim spojrzała na ring. Jack już przygotowywał się do rozpoczęcia. Odgłos gongu.
- Nie! – dziewczyna padła pod lustro, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Gdy szatyn oberwał pierwszy raz, Kim zaczęła wrzeszczeć.
- I tak mu nie pomożesz… - dziewczyna zobaczyła jak Brewer pada na klatke centralnie naprzeciwko, a gdy podnosi się z ziemi ma plecy całe we krwi. – Nie denerwuj się, bo sama sobie szkodzisz… - szepnął jej do ucha, a ona popatrzyła na niego zdziwiona. Jack po raz kolejny upadł w to samo miejsce, a jego rany zrobiły się dwa razy grubsze i głębsze.


- JACK!!!! Nie…

I jak podoba się? :D Bo mi nawet :D Postanowiłam nie rozpisywać się o Ramirezie i bardziej skupić się na bandzie Wasabi :D Tak prezentuje się przedostatni rozdział :D Powiem wam, że w ostatnim planuję sporo akcji, ale nwm jak mi to wyjdzie ;) Rozdział dla Emily Moore :D Twój ostatni komentarz mnie wzruszył, naprawdę ;*********
Kochani następny albo w weekend albo w środę ( we wtorek nie, bo w środę mam fizykę xd ) jak myślicie Jack da radę? :D czekam na wasze opinie :D ( Przepraszam, że rzadko komentuję, ale naprawdę nie mam czasu, w kółko nauka :/ dlatego nie oczekuję kilkunastu komentarzy, gdyż wiem jak teraz jest ;) ) Kocham was ♥

wtorek, 24 września 2013

14. Adrenalina i zastrzyk wstrząsów...

Dla AleXandry Howard :D Kocham cię ♥ Trochę dłuższy niż zawsze :D

Życie nastolatków nie wygląda kolorowo, a w szczególności, gdy twój ojciec jest alkoholikiem. Wszędzie czujesz odór alkoholu, a matka nie może nic na to poradzić. Grace z czarną torbą na ramieniu weszła z niesmakiem do domu, na drodze było pełno butelek. Jej mama siedziała w kuchni popijając herbatę, a ręce trzęsły jej zanadto. Ojciec leżał na kanapie w małym saloniku, kompletnie zawiany. Dziewczyna podeszła do rodzicielki. Kobieta miała na ciele pełno siniaków, a z wielkiej rany na dłoni leciała jej krew.
- Znów cię pobił? – w oczach Grace zaczęły tworzyć się łzy. Miała dość swojego taty, który zachowywał się jak król tego domu. Jej mama nie odpowiedziała jej na pytanie tylko sama je zadała.
- Córeczko co to za torba?
- Nie ważne! Pobił cię? – nic nie odpowiedziała. – Po co pytam? Przecież widzę! – weszła do salonu i spojrzała na ojca. – Wstawaj! – zero reakcji. – WSTAWAJ TY PIERDOLONY ALKOHOLIKU! – ojciec zerwał się na nogi i zacisnął ręce w pięści.
- Ty głupia dziewucho! Masz czelność mnie budzić? Ty zasrana gówniaro! – zbliżał się w stronę Grace, ta sięgnęła ręką do torby i wyszukała pistolet. – Teraz pożałujesz! – był jakiś metr od niej, gdy dziewczyna wyciągnęła przed siebie broń.
- Tylko mnie dotknij, a cię zastrzelę! – ojciec stanął jak wryty. Skąd jego córka ma pistolet? Dziewczyna patrzyła na ojca z triumfem. – Już nie jesteś taki kozak, co? Jeszcze raz dotkniesz mnie albo mamę to cię zabiję! – uśmiechnęła się do nich sztucznie i poszła do pokoju. Odsunęła portret ich rodziny i otworzyła swój mały sejf, gdzie włożyła wszystkie bronie. Bała się, że gdy schowała je gdzieindziej, ojciec by je znalazł i zabił ją i mamę. Dzień pełen niespodzianek. Załatwiłam tego Jaydena i postawiłam się ojcu! Dobry początek! Z tą myślą położyła się do łóżka…

Jack leżał niespokojnie na łóżku, rodzice pierwszy raz w życiu się kłócili. Nigdy nie był w sytuacji, która stała pod znakiem zapytania. Najpierw Kim, a teraz rodzice kłócą się od dwóch godzin. Przykrył głowę poduszką, jednak to nic nie dało, za to usłyszał trzask szyby i… strzał… strzał! Wyskoczył z łóżka i w ekspresowym tempie ruszył na dół. Ojciec stał pod ścianą, a mama leżała w kałuży krwi. Już chciał tam wejść, gdy ktoś zaciągnął go pod schody.
- Jeżeli tam pójdziemy też zginiemy, Jack… - to Sara szeptała, żeby nikt ich nie usłyszał. Wsłuchiwali się w rozmowę… Carla ( najgroźniejszego pracownika Ramireza ) z ich ojcem.
- Gdzie jest twój syn? – krzyczał.
- Nie ma go! – wtedy słychać było stłumiony krzyk taty i krzyk Carla, żeby zwiewać. Jack i Sara niepewnie wyszli z kryjówki. Mama leżała tak jak przedtem w jeszcze większej kałuży krwi, a ojciec tak jakby siedział oparty o ścianę, tyle, że miał podcięte gardło.
- O boże! To moja wina! – krzyknął chłopak i rzucił się do ciała mamy. Wtedy po raz pierwszy w życiu zaczął płakać. Sara stała jak zaczarowana i wybuchła.
- Po co wtedy poszedłeś na tą salę? Teraz by nic takiego nie było! Mielibyśmy rodziców! – spojrzała na Jacka, który płakał. Siostra nigdy nie widziała go w takim stanie, więc zaczęła rozumieć, że sam żałuje tego, że tam poszedł. – Jack… przepraszam… to nie twoja wina, że tak się stało… ale teraz musimy uciekać. Będą nas szukać, chodźmy do Jerry’ego. Szatyn wstał i wytarł łzy.
- Chodźmy! – oboje przed zbite okno ruszyli do posiadłości Martineza.

- Synku wszystko w porządku? – spytała mama Jerry’ego, gdy wyszedł zza szafy.
- O matko! Jak dobrze, że was nie było! Vienen aquí y querían matarlo usted tiene que huir a España! (Oni tu przyszli i chcieli was zabić. Musicie uciekać do Hiszpanii!) Już pakować się! – rodzina patrzyła na Jerry’ego z niedowierzaniem. Do domu wpadli zmęczeni Jacka i Sara. Zastali zdemolowany dom Martineza.
- Czyli u ciebie też byli!
- I u Miltona. Byli na kolacji, a jak wróci zastali zdemolowany dom! To się wymyka spod kontroli! Jack trzeba to załatwić. – Sara pokiwała twierdząco głową. Był jeden cel, zniszczyć Ramireza! Za wszelką cenę…
- Musimy iść po dziewczyny i idziemy do naszego garażu! – cała trójka ruszała do drzwi.
- Jerry, co tu się dzieje?
- Później mamo! – krzyknął do niej. – Jeżeli wrócę… - powiedział do nosem.
- Wrócimy stary! – pocieszał go Jack, choć w głębi duszy sam miał wielkie wątpliwości…

- Więc co robimy? Czekamy do walki za tydzień czy działamy teraz? – Julia stała nad wszystkimi, motywując ich do działania. Nie wiedzieć czemu, to ona stała się motywatorem wszystkich. Bronie wszystkich leżały na stole i jakby czekały, aby ich użyć.
- Idziemy teraz! – krzyknęli Jerry i Grace. Oboje byli do siebie podobni, jak rodzeństwo.
- Nie! – teraz Mika zabrała głos, jako jedyna myślała trzeźwo, gdy Milton, Jack i Sara byli nieobecni. – Nie możemy narażać Kim! Nie wiemy, gdzie ją trzymają, a za wczesny atak może spowodować tylko, że ZABIJĄ Kim. – specjalnie trochę głośniej powiedziała ten okropny czasownik. Jak na zawołanie to wybudziło Jacka z transu.
- Nie mogę stracić Kim! Już nie mam rodziców… - wszyscy otworzyli szeroko usta. – Tak! Przyszli i najzwyczajniej w świecie ich zabili z zimną krwią. Nie mogę teraz stracić i Kimmy… - powiedział cicho i głośno westchnął.
- Jak słodko! Nazwałeś ją Kimmy! – dziewczyny westchnęły zachwycone, a chłopaki przewrócili oczami. – Więc co robimy? – Julia wróciła do najważniejszej sprawy, którą musieli rozwiązać teraz inaczej mieliby przerąbane.
- Czekamy do walki! W innym wypadku stracimy szansę uratowania Kim i siebie…

Crawford leżała na łóżku głodna i wyczerpana. Nie było dnia ani godziny, żeby nie myślała o tym jak wielki błąd popełniła zadając się z Jaydenem i to, że została z Jackiem. Starała sobie przypomnieć ich wspólne chwile, te dwa czy trzy dni, gdy byli prawdziwą parą. Kiedy jeszcze nie było Melanie… gdy na wychowaniu fizycznym pocałował ją bezczelnie, gdy obok była nauczycielka. Teraz już ani ona ani on nie byli już tymi samymi osobami. Zmienili się… Kim stała się bardziej ufna i mniej niedostępna, co nie wyszło jej na dobre, skrzywiła się, gdy o tym myślała. A Jack… stał się opiekuńczy i słodki… mimo iż ją zostawił, zrobił to dla jej dobra. Dla niej, by była bezpieczna, co się niestety później nie udało, ale tylko dlatego, że po pijanemu pokazali, co tak naprawdę czują. Jak przez mgłę pamiętała, jak powiedział Też cię kocham! Przez te trzy, krótkie słowa na twarzy Crawford pojawił się uśmiech. Kocha mnie! Naprawdę mnie kocha! Choć mówił to pijaku, bo nie mógł utrzymać języka za zębami, jak ja! Jak bardzo się chciała się stąd wydostać. Dwa tygodnie! Siedzi tu już dwa tygodnie i została pobita. Jakby na przypomnienie tych bolesnych kopnięć, blondynkę zaczął boleć brzuch.
- Serio? – spytała, patrząc w górę. – Dlaczego to tak boli? - jakby chciała spytać tych na górze, czym tak bardzo zawiniła. – Dlaczego tak bardzo boli? Dlaczego to uczucie tak boli? – już teraz nie pytała o ból brzucha, pytała o miłość do Jacka. Wszystko zaczynało się komplikować. Do „celi” wszedł Ramirez.
- Witam! Pozwolisz, że posprzątam… - szmatą do podłogi przejechał do małej kałuży krwi, którą wypluła kilkanaście godzin temu Kim. – Dziękuję!

- Są wyniki? – spytała Melanie. Była taka… podniecona. Zaraz miało się okazać czy było prawdą, to co przypuszczali.
- Tak, są.
- Otwieraj tato! – Ramirez otworzył kopertę i przeczytał zawartość. – Moi chemicy są świetni. – zaśmiał się. – Kilka godzin i już są wyniki. – znów zaczął się śmiać.
- Co tam pisze? – spytała zniecierpliwiona Melanie.
- Potwierdzają, to co mówiłaś… - zaczęli się śmiać.


- Teraz muszę na nią uważać. Przecież jest „chora”! – Melanie zaczęła się dziko śmiać, a Ramirez dołączył do niej. Jeszcze tylko sześć dni i dziewięć godzin, a konfrontacja Ramireza i Jacka w końcu się zacznie…

Ten rozdział jest dziwny xd miałam w nim uśmiercić Sarę, ale odpuściłam xd Nie podoba mi się i nwm czemu taki prosty, nudny i bez sensu rozdział zadedykowałam tobie Oluś ;***** Ale musisz to przecierpieć xd Kocham was wszystkich :D UWAGA!!! :D Jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog, więc szykujcie się na END :D W epilogu okaże się, kto tak naprawdę to czyta, kto skomentuję będzie moim czytelnikiem ( czyli z 5 osób xd ) kocham was ♥

Obserwatorzy