wtorek, 24 września 2013

14. Adrenalina i zastrzyk wstrząsów...

Dla AleXandry Howard :D Kocham cię ♥ Trochę dłuższy niż zawsze :D

Życie nastolatków nie wygląda kolorowo, a w szczególności, gdy twój ojciec jest alkoholikiem. Wszędzie czujesz odór alkoholu, a matka nie może nic na to poradzić. Grace z czarną torbą na ramieniu weszła z niesmakiem do domu, na drodze było pełno butelek. Jej mama siedziała w kuchni popijając herbatę, a ręce trzęsły jej zanadto. Ojciec leżał na kanapie w małym saloniku, kompletnie zawiany. Dziewczyna podeszła do rodzicielki. Kobieta miała na ciele pełno siniaków, a z wielkiej rany na dłoni leciała jej krew.
- Znów cię pobił? – w oczach Grace zaczęły tworzyć się łzy. Miała dość swojego taty, który zachowywał się jak król tego domu. Jej mama nie odpowiedziała jej na pytanie tylko sama je zadała.
- Córeczko co to za torba?
- Nie ważne! Pobił cię? – nic nie odpowiedziała. – Po co pytam? Przecież widzę! – weszła do salonu i spojrzała na ojca. – Wstawaj! – zero reakcji. – WSTAWAJ TY PIERDOLONY ALKOHOLIKU! – ojciec zerwał się na nogi i zacisnął ręce w pięści.
- Ty głupia dziewucho! Masz czelność mnie budzić? Ty zasrana gówniaro! – zbliżał się w stronę Grace, ta sięgnęła ręką do torby i wyszukała pistolet. – Teraz pożałujesz! – był jakiś metr od niej, gdy dziewczyna wyciągnęła przed siebie broń.
- Tylko mnie dotknij, a cię zastrzelę! – ojciec stanął jak wryty. Skąd jego córka ma pistolet? Dziewczyna patrzyła na ojca z triumfem. – Już nie jesteś taki kozak, co? Jeszcze raz dotkniesz mnie albo mamę to cię zabiję! – uśmiechnęła się do nich sztucznie i poszła do pokoju. Odsunęła portret ich rodziny i otworzyła swój mały sejf, gdzie włożyła wszystkie bronie. Bała się, że gdy schowała je gdzieindziej, ojciec by je znalazł i zabił ją i mamę. Dzień pełen niespodzianek. Załatwiłam tego Jaydena i postawiłam się ojcu! Dobry początek! Z tą myślą położyła się do łóżka…

Jack leżał niespokojnie na łóżku, rodzice pierwszy raz w życiu się kłócili. Nigdy nie był w sytuacji, która stała pod znakiem zapytania. Najpierw Kim, a teraz rodzice kłócą się od dwóch godzin. Przykrył głowę poduszką, jednak to nic nie dało, za to usłyszał trzask szyby i… strzał… strzał! Wyskoczył z łóżka i w ekspresowym tempie ruszył na dół. Ojciec stał pod ścianą, a mama leżała w kałuży krwi. Już chciał tam wejść, gdy ktoś zaciągnął go pod schody.
- Jeżeli tam pójdziemy też zginiemy, Jack… - to Sara szeptała, żeby nikt ich nie usłyszał. Wsłuchiwali się w rozmowę… Carla ( najgroźniejszego pracownika Ramireza ) z ich ojcem.
- Gdzie jest twój syn? – krzyczał.
- Nie ma go! – wtedy słychać było stłumiony krzyk taty i krzyk Carla, żeby zwiewać. Jack i Sara niepewnie wyszli z kryjówki. Mama leżała tak jak przedtem w jeszcze większej kałuży krwi, a ojciec tak jakby siedział oparty o ścianę, tyle, że miał podcięte gardło.
- O boże! To moja wina! – krzyknął chłopak i rzucił się do ciała mamy. Wtedy po raz pierwszy w życiu zaczął płakać. Sara stała jak zaczarowana i wybuchła.
- Po co wtedy poszedłeś na tą salę? Teraz by nic takiego nie było! Mielibyśmy rodziców! – spojrzała na Jacka, który płakał. Siostra nigdy nie widziała go w takim stanie, więc zaczęła rozumieć, że sam żałuje tego, że tam poszedł. – Jack… przepraszam… to nie twoja wina, że tak się stało… ale teraz musimy uciekać. Będą nas szukać, chodźmy do Jerry’ego. Szatyn wstał i wytarł łzy.
- Chodźmy! – oboje przed zbite okno ruszyli do posiadłości Martineza.

- Synku wszystko w porządku? – spytała mama Jerry’ego, gdy wyszedł zza szafy.
- O matko! Jak dobrze, że was nie było! Vienen aquí y querían matarlo usted tiene que huir a España! (Oni tu przyszli i chcieli was zabić. Musicie uciekać do Hiszpanii!) Już pakować się! – rodzina patrzyła na Jerry’ego z niedowierzaniem. Do domu wpadli zmęczeni Jacka i Sara. Zastali zdemolowany dom Martineza.
- Czyli u ciebie też byli!
- I u Miltona. Byli na kolacji, a jak wróci zastali zdemolowany dom! To się wymyka spod kontroli! Jack trzeba to załatwić. – Sara pokiwała twierdząco głową. Był jeden cel, zniszczyć Ramireza! Za wszelką cenę…
- Musimy iść po dziewczyny i idziemy do naszego garażu! – cała trójka ruszała do drzwi.
- Jerry, co tu się dzieje?
- Później mamo! – krzyknął do niej. – Jeżeli wrócę… - powiedział do nosem.
- Wrócimy stary! – pocieszał go Jack, choć w głębi duszy sam miał wielkie wątpliwości…

- Więc co robimy? Czekamy do walki za tydzień czy działamy teraz? – Julia stała nad wszystkimi, motywując ich do działania. Nie wiedzieć czemu, to ona stała się motywatorem wszystkich. Bronie wszystkich leżały na stole i jakby czekały, aby ich użyć.
- Idziemy teraz! – krzyknęli Jerry i Grace. Oboje byli do siebie podobni, jak rodzeństwo.
- Nie! – teraz Mika zabrała głos, jako jedyna myślała trzeźwo, gdy Milton, Jack i Sara byli nieobecni. – Nie możemy narażać Kim! Nie wiemy, gdzie ją trzymają, a za wczesny atak może spowodować tylko, że ZABIJĄ Kim. – specjalnie trochę głośniej powiedziała ten okropny czasownik. Jak na zawołanie to wybudziło Jacka z transu.
- Nie mogę stracić Kim! Już nie mam rodziców… - wszyscy otworzyli szeroko usta. – Tak! Przyszli i najzwyczajniej w świecie ich zabili z zimną krwią. Nie mogę teraz stracić i Kimmy… - powiedział cicho i głośno westchnął.
- Jak słodko! Nazwałeś ją Kimmy! – dziewczyny westchnęły zachwycone, a chłopaki przewrócili oczami. – Więc co robimy? – Julia wróciła do najważniejszej sprawy, którą musieli rozwiązać teraz inaczej mieliby przerąbane.
- Czekamy do walki! W innym wypadku stracimy szansę uratowania Kim i siebie…

Crawford leżała na łóżku głodna i wyczerpana. Nie było dnia ani godziny, żeby nie myślała o tym jak wielki błąd popełniła zadając się z Jaydenem i to, że została z Jackiem. Starała sobie przypomnieć ich wspólne chwile, te dwa czy trzy dni, gdy byli prawdziwą parą. Kiedy jeszcze nie było Melanie… gdy na wychowaniu fizycznym pocałował ją bezczelnie, gdy obok była nauczycielka. Teraz już ani ona ani on nie byli już tymi samymi osobami. Zmienili się… Kim stała się bardziej ufna i mniej niedostępna, co nie wyszło jej na dobre, skrzywiła się, gdy o tym myślała. A Jack… stał się opiekuńczy i słodki… mimo iż ją zostawił, zrobił to dla jej dobra. Dla niej, by była bezpieczna, co się niestety później nie udało, ale tylko dlatego, że po pijanemu pokazali, co tak naprawdę czują. Jak przez mgłę pamiętała, jak powiedział Też cię kocham! Przez te trzy, krótkie słowa na twarzy Crawford pojawił się uśmiech. Kocha mnie! Naprawdę mnie kocha! Choć mówił to pijaku, bo nie mógł utrzymać języka za zębami, jak ja! Jak bardzo się chciała się stąd wydostać. Dwa tygodnie! Siedzi tu już dwa tygodnie i została pobita. Jakby na przypomnienie tych bolesnych kopnięć, blondynkę zaczął boleć brzuch.
- Serio? – spytała, patrząc w górę. – Dlaczego to tak boli? - jakby chciała spytać tych na górze, czym tak bardzo zawiniła. – Dlaczego tak bardzo boli? Dlaczego to uczucie tak boli? – już teraz nie pytała o ból brzucha, pytała o miłość do Jacka. Wszystko zaczynało się komplikować. Do „celi” wszedł Ramirez.
- Witam! Pozwolisz, że posprzątam… - szmatą do podłogi przejechał do małej kałuży krwi, którą wypluła kilkanaście godzin temu Kim. – Dziękuję!

- Są wyniki? – spytała Melanie. Była taka… podniecona. Zaraz miało się okazać czy było prawdą, to co przypuszczali.
- Tak, są.
- Otwieraj tato! – Ramirez otworzył kopertę i przeczytał zawartość. – Moi chemicy są świetni. – zaśmiał się. – Kilka godzin i już są wyniki. – znów zaczął się śmiać.
- Co tam pisze? – spytała zniecierpliwiona Melanie.
- Potwierdzają, to co mówiłaś… - zaczęli się śmiać.


- Teraz muszę na nią uważać. Przecież jest „chora”! – Melanie zaczęła się dziko śmiać, a Ramirez dołączył do niej. Jeszcze tylko sześć dni i dziewięć godzin, a konfrontacja Ramireza i Jacka w końcu się zacznie…

Ten rozdział jest dziwny xd miałam w nim uśmiercić Sarę, ale odpuściłam xd Nie podoba mi się i nwm czemu taki prosty, nudny i bez sensu rozdział zadedykowałam tobie Oluś ;***** Ale musisz to przecierpieć xd Kocham was wszystkich :D UWAGA!!! :D Jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog, więc szykujcie się na END :D W epilogu okaże się, kto tak naprawdę to czyta, kto skomentuję będzie moim czytelnikiem ( czyli z 5 osób xd ) kocham was ♥

czwartek, 19 września 2013

13. Walka na śmierć i życie...

Przepraszam za długą nieobecność, ale jest szkoła i ma dodatek mam problemy z klasą :/ z dziewczynami :/


Przy każdym kroku sprawy coraz bardziej się komplikują, nic nie można już odzyskać, ale czekał. Z każdym dniem życie było coraz trudniejsze. Jej nie ma, porwali ją, Melanie zachowuje się jak gdyby nigdy nic! A oni… wciąż szukają! Nie ma jej od dwóch tygodni, a wszystko zaczyna się komplikować. Wszystko zaczyna… tracić sens. Nie ma już przyszłości, nie ma wspólnych kłótni i rozmów, które w rezultacie i tak kończą się tym pierwszym.
Jerry rozprowadzał towar po różnych klubach, Sara była za to stałą bywalczynią klubu… Ramireza… Plan był prosty, a zarazem skomplikowany. Walka Jacka i Orczyka odbywa się za tydzień, ale przez ten czas Kim już może zginąć. Jack i Mika mieli obstawiać wejścia, Julia z Miltonem opracowywali system, a Jerry i Sara w środku robili demolkę, by Grace – kujonka, która zaczęła z nimi współpracować, pokazując swoje prawdziwe oblicze buntowniczki, mogła poszukać Kim. Plan prosty, ale ryzykowny i trudny do zrealizowania. Grace pójdzie sama w tą „przepaść”. Akcja ustalona na 23:00. Zegarek na nadgarstku każdego bezlitośnie odlicza sekundy do ustalonego czasu. Jack przybliżył zegarek do ust.
- Na trzy! – każdy w odpowiedniej pozycji ustawił się w klubie. – Jak tu jej nie ma, to nie wiem gdzie… trzy… dwa… ruchy! – Sara złapała pierwszą szklankę rzucając w Jaydena i jego ludzi. Jerry złapał kij baseballowy, który schował pod stołem i zaczął wszystko demolować. Stolik… sofa… drzwi… na końcu zaczął okładać ochroniarzy. Sara używając swoich idealnych zdolności karate, położyła już kilku na ziemię. Grace czekała dwie minuty, jak kazał jej Jack, i ruszyła do korytarzy. Ludzie uprawiający niestworzone figury, narkomani, pijacy, ale po Kim ani śladu.
- Nie ma jej! – krzyknęła do zegarka, gdy jakiś pajac zaczął ją obejmować i całować. Przerzuciła go przez ramię, tak jak nauczył ją Rudy – zapisała się do dojo. – Spieprzaj! – facet zwijał się z bólu, a dziewczyna uciekła, gdzie pieprz rośnie. W środku policja już wkroczyła do akcji. Jack i Mika schowali się w krzakach przed klubem, a Sara i Jerry przyczepili się do sufitu ( były tam belki, na które wskoczyli ). Ostatnia alternatywa… bar… Grace szybko przemknęła pod stolikami i schowała się w przerwie na złączeniu blatu. Nagle rozległ się alarm i urządzenia zaczęły wariować. Julia i Milton! Na twarzy Grace pojawił się uśmiech. Wychyliła się lekko i zobaczyła zakrwawioną twarz Jaydena.
- Bu! – dziewczyna pisnęła głośno i wstała. Jayden niebezpiecznie się do niej zbliżył, a ta złapała butelkę i roztrzaskała mu ją o głowę. Leżał na ziemi, ale był przytomny.
- Gdzie Kim? – krzyknęła i kopnęła go. Już nie jestem szarą kujonicą! – Gadaj! – on tylko zaśmiał się głośno.
- Nigdy się nie dowiesz! – po tych słowach Grace rozbiła mu na głowie kolejną butelkę, kopnęła i uciekła. Na zewnątrz spotkała resztę.
- I co? – zapytał z nadzieją Jack.
- Nic… - wszyscy spuścili głowy. – Ale załatwiłam tego… Jaydena ! – uśmiechnęła się. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- Yyyy… Co? Ale? Jak? Ty? Jaydena? – jąkał się Milton.
- Tak! Butelką w łeb i już po nim! – wszyscy się zaśmiali. Jack spojrzał z powagą na siostrę, ta również mu się przyglądała.
- Za godzinę u nas w garażu! Mamy sprawy do omówienia! – wszyscy posłusznie rozeszli się do domów. Jack z Sarą obmyślali już plan.
- To by było na tyle. Wiesz, co braciszku? Czasem mam wrażenie, że jesteśmy bandytami, a nie tymi „dobrymi” – zaśmiała się spojrzała na brata. Oboje weszli do domu i po cichu zeszli do garażu. Sara wyjęła planszę do rysowania i zaczęła rozrysowywać plan. Jack uważnie się jej przyglądał.
- Rozumiesz?
- Ani trochę!
- To JESZCZE raz!

Kim siedziała na małym łóżku, zamknięta w czterech ścianach. Była tu zamknięta od… chyba dwóch tygodni. Ramirez przynosił jej czerstwy chleb i brudną wodę. Blondynka miał przed oczami tylko czarne tło. Miała przy sobie telefon, który zdążyła schować, zanim wszystko jej zabrali. Ale co z tego! Nie było tu czegoś takiego jak zasięg. Drzwi znów się otworzyły, a do środka weszła Melanie, ta obrzydliwa, nędzna Blue. Dziewczyna podeszła do osłabionej Crawford.
- Jak miło! Kim jeszcze żyje! Ale już niedługo cię wykończę! Będziesz miała szczęście, zanim cię uśmiercę, za trzy dni obejrzysz jak Orczyk zabije Jacka na ringu! – zaśmiała się szyderczo, a Kim nie wiedziała zbytnio o co chodzi. Spojrzała na nią dziwnie. – O! to ty nic nie wiesz? – blondynka pokiwała przecząco głową. – Twój BYŁY chłoptaś jest nielegalnym bokserem! Tak i na dodatek walczy w klatkach! – znów słychać było tylko śmiech Melanie. – I to przez niego tu jesteś! Widzisz, tak łatwo było go przekonać, żeby z tobą zerwał, by cię chronić! Zerwał z tobą i był ze mną, bo się o ciebie bał. Ale potem się przespaliście i wszystko popsuł. Zerwał ze mną, ale w szkole oficjalnie jesteśmy razem! Cóż za zrządzenie losu, prawda? – Kim wpatrywała się jak zaklęta w dziewczynę i próbowała przetrawić otrzymane informacje. Jack ją okłamał, nie powiedział jej o tym jakże istotnym szczególe. Crawford się wściekła, choć udawała niewzruszoną.
- Kim ty w ogóle, tak naprawdę jesteś? – spytała od niechcenia Kimberly.
- Jestem córką szefa Jacka i twoim największym koszmarem! – krzyknęła i kopnęła Kim prosto w twarz. Dziewczyna upadła na ziemię z hukiem. Melanie jeszcze parę razy kopnęła ją twarz, nogi i brzuch. Słyszała jak Crawford ciężko oddycha i z satysfakcją oddaliła się od nieprzytomnej już Kim.

- Gdzie to do cholery jest? – krzyczała Mika. Miała tylko znaleźć jakieś rajstopy! A tu nagle wszystkie wyparowały.
- Jesteś pewna, że były tu? – Jerry stał obok niej i obejmował ją czule.
- Jeżeli tego nie znajdę zawiodę Jacka i Sarę!
- Ale to tylko ciemne rajstopy! W sensie… - zaczął liczyć na palcach. – tylko siedem par rajstop!
- Ciekawe po co jej rajstopy? – zastanawiała się głośno Finkle. – Może to będą kominiarki? MAM! – oboje wyskoczyli przed okno w łazience i ruszyli do domu Jacka.
- Jesteśmy. – zakomunikowali na wejściu. W garażu byli już Milton, Julia oraz Grace.
- Super! Masz rajstopy? – Mika pokazała siedem opakowań. – Dobrze… - Sra odetchnęła z ulgą. Wzięła z rogu wielką, czarną torbę.
- Co tam? – Jerry nie dokończył, gdyż starsza Brewer zaczęła wyciągać z niej pistolety, noże i kastety. – Co to? – krzyknął przerażony Jerry.
- Zamknij japę! – podeszła do każdego i dała po jednym pistolecie i nożu. – Kastetami chyba umiecie się posługiwać! Ruchy! – wszyscy ruszyli za nią… pod ścianę? Dziewczyna włożyła rękę za regał i przed nimi pojawiły się drzwi. Przyłożyła rękę do czytnika.
- Sara Brewer… Zaakceptowano! – wszyscy spojrzeli na rodzeństwo dziwnie.
- Mój tatuś jest agentem! – powiedziała krótko Brewer i ruszyli do Sali… treningowej. – To przez następny tydzień ćwiczymy posługiwanie się bronią. Tajniacy już wiedzą o naszym planie, więc pod koniec zabiorą wszystkich do więzienia. Nie chcą się mieszać, żeby tamci nie zabili Kim. Mamy tylko tydzień i tylko jedno podejście. Albo uratujemy Kim i przeżyjemy… albo wszyscy zginiemy. Jeżeli nie od pocisków, to nas będą torturować, więc jeżeli coś pójdzie nie tak, macie to. – podała im małe, zielone tabletki. Mika chciała już o coś zapytać. – To trucizna! – wszyscy przełknęli głośno ślinę. Szykowała się walka na śmierć i życie…

zero akcji, ale cóż mam doła :( Rozdział dla AleXandry Howard, która mnie tak bardzao pocieszała i nie chyba dzięki niej się nie zabiła ( już nad tym myślałam ) :) Kochana jesteś nieziemska :D nie będę tu wam się tłumaczyć, jak się czuję, bo po co? :) Chcę wam tylko oświadczyć, że wielkimi krokami zbliża się koniec opowiadania... :D do zoba ;****** Kocham was ♥ P

Ps. przepraszam was, że nie komentuję, ale nie mam czasu :/ mam trzy konkursy i naukę! Nie daję rady, dopiero w weekendy nadrabiam czytanie rozdziałów na waszych blogach, więc czasem muszę przeczytać nawet 3 rozdziały na jednym blogu :P przepraszam was ♥

niedziela, 8 września 2013

12. Strata...

Krótki, ale musi być xd


Kim siedziała i wywracała oczami przed Dyrektorem. Miała kazanie od prawie dwudziestu minut! Blondynka żuła gumę, miała założoną nogę na nogę i ubrana była czerwoną bluzkę odsłaniającą brzuch, na to koszula zawiązana tak, że ciągle pokazywała pępek, czarne szorty. Na nogach miała niebieskie vansy, na lewym nadgarstku czerwona bransoletka z XOXO, a na prawym gromada czarnych i niebieskich bransoletek oraz czerwone paznokcie. Na kolanach trzymała czrny plecak w białe kropki. Uczesana była w warkocz od początku głowy, na końcu związany w fikuśnego koka.
- Rozumiesz, Kim? Nie możesz się bić z byle powodu!
- Przepraszam, Claus, ale ona mnie obraziła!
- Melanie? Nie możliwe…
- Ugh! Nie ważne! Jaka kara? – Dyrektor spojrzał na nią spod okularów a la Harry Potter.
- W sobotę przyjdziesz do kozy… - Kim skrzywiła się. – Na 7:00! – teraz się uśmiechnęła.
- Będę na 12:00! Pa Claus!
- Kim! – dziewczyna wyszła z gabinetu i skierowała się na biologię, gdy weszła do klasy, wszyscy spojrzeli na nią. Chłopaki głównie na jej nogi. Nauczycielka odeszła od tablicy.
- Jak pogawędka z panem Dyrektorem? – blondynka spojrzała na Melanie, która siedziała z Jackiem ( oboje udawali, że dalej są razem, dla Blue było to jeszcze lepsze ) i uśmiechnęła się zwycięsko. Dziewczyna miała podbite oko, pełno siniaków na twarzy i rozciętą wargę.
- Ależ oczywiście! Powiedział, że nie powinnam się tak zachowywać. – uśmiechnęła się do nauczycielki.
- I co wywnioskowałaś?
- Że mam go głęboko w…
- KIM!
- Już nic nie mówię!
- Siadaj! – Kim udała się do ławki z wielkim uśmiechem i przybiła z Jerrym piątkę. Usiadła do Miki i zaczęły się śmiać. Grace – kujonka z którą Kim siedziała, gdy przyszła Melenie zaczęła się z nimi zadawać. Stała się pewniejsza siebie i trochę niegrzeczna. Teraz siedziała przed nimi z Julią ,Miltona nie było w szkole (!), wszystkie cztery śmiały się cicho.
- Proszę pani powinna pani jej dać kozę! – krzyknęła Melanie. Jack, Jerry i reszta spojrzeli na nią z niedowierzaniem.
- Melanie… i tak już ma…
- Zabiję cię! – krzyknęła Kim i rzuciła się na Blue.

- Czy ty zawsze jak się z kimś musisz bić, to wprawiać ich w taki stan, że jeszcze jedno twoje uderzenie i wylądowaliby w szpitalu? –pielęgniarka patrzyła na nią z niedowierzaniem. Crawford stała niewzruszona nad „biedną” Melanie. Jack stał obok i miał ochotę przytulić Kim.
- Przepraszam panią, mogę zabrać Crawford? – spytał, a Kim spojrzała na niego dziwnie.
- Dobrze. – oboje wyszli, a Jack spojrzał na dziewczynę trochę przepraszająco? To nie w stylu wielkiego Jacka Brewera!
- Słuchaj! Nie możesz zadawać się…
- Nie będziesz mi nic zabraniał! Co ty sobie wyobrażasz? Najpierw… - nie zdążyła skończyć, gdyż Jack wpił się w jej usta. Minęły dwa tygodnie, kiedy ostatnio się całowali na imprezie u Jerry’ego. Do tej pory Jayden stał się jej… można powiedzieć, że przyjacielem. Teraz jednak liczyły się dla niej cudowne usta Brewera. Jego język delikatnie wsunął się w jej usta i teraz jeździł po jej podniebieniu.
- Stop! – odezwała się od niego. – Co ty robisz? Odbiło ci? Jak ja cię nienawidzę!!! – krzyknęła, gdy nagle po całej szkole rozniósł się dźwięk dzwonka, oznaczającego koniec lekcji. – Przepraszam, idę do mojego przyjaciela!
- Niby kogo?
- Jaydena! – na te słowa Jack zamarł, jak ona mogła z nim… o boże!
- Kim! – jednak dziewczyna była już koło wroga chłopaka.
- Hej! Idziemy! – pocałowała go w policzek.
- Jasne! – ruszyli ze szkoły.

Kim szła z Jaydenem do domu, wtedy chłopak skręcił z nią w jakąś ulicę.
- Jayden, dokąd idziesz? – ten zaśmiał się szyderczo i spojrzał na nią dziwnie.
- Przepraszam, tu twoja drogą się kończy… - gdy to powiedział, Kim poczuła mocne uderzenie w głowę i potem tylko ciemność.

Cała paczka Wasabi siedziała u Jacka w salonie. Brewer chodził niespokojnie z kąta w kąt.
- Oni ją porwą! – wrzasnął nagle. Przyjaciele spojrzeli na niego i dobrze wiedzieli, że mówi prawdę. Kim była w niebezpieczeństwie.
- I co teraz?
- Będę walczył z Orczykiem… - Sara spojrzała na niego przerażona.
- NIE!!! Nie możesz! Przecież on cię zabiję. Pamiętasz! Ledwo wygrałeś z Loganem, a ten jest jeszcze lepszy i większy.
- Ale Kim! Muszę! – wyjął telefon z kieszeni. Wybrał numer Ramireza. Odebrał niemalże od razu.

| Rozmowa telefoniczna |
R: Jack jak super, że dzwonisz!
J: Będę walczył!
R: To dobrze! Kim będzie chciała ci coś powiedzieć
( z daleka)
K: Nie! Jack! Nie! W ogóle o co chodzi! Ale Jack nie rób tego! Ał! ( głuchy trzask )
J: Zostaw ją!
R: Do zobaczenia!

Jack stał na środku pokoju przerażony.
- No i? – spojrzał na nich pustym wzrokiem, jakby stracił właśnie kogoś cennego – tym kimś była Kim.
- Mają ją… Muszę walczyć! – cała paczka zamilkła wpatrując się w ścianę.
- Muszę iść! Towar czeka… Spróbuję się dowiedzieć, gdzie jest Kim. – Jerry w mega szybkim pępie wybiegł z domu.
- Czyli…


- Tak. Ramirez jest moim, Jerry’ego i Miltona szefem… - wszyscy spojrzeli na otwarte drzwi, które zostawił Jerry. Mieli nadzieję, że choć trochę się dowie…

I jak może być? xd Mam nadzieję, że tak xd powiem tyle, że nie znajdą Kim do ostatniego rozdziału :D Kocham was ♥

niedziela, 1 września 2013

11. Prawda często boli...

Jest! :D Proszę dla cb Patty :D Na nowy jutro xd Nie wyrobię xd


Słońce wstawało nad horyzontem, gdy nagły atak pragnienia obudził śpiącą Kim. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że jest uwięziona w objęciach Jacka, gdy próbowała wstać, mocniej zacisnął swój uścisk. Kim obejrzała się w jego stronę. Na początku miała ochotę wrzeszczeć i uderzyć go w twarz, ale gdy zobaczyła jego słodki uśmiech, kiedy ją do siebie przytulił ta chęć zniknęła. Zdała sobie też sprawę, że jest naga, tak samo jak Jack.
- Przespałam się z nim… - powiedziała cicho sama do siebie i… uśmiechnęła się. Choć nic nie pamiętała, była pewna, że to musiało być cudowne przeżycie. Delikatnie dotknęła dłonią policzka chłopaka… Tak musiało być pięknie! Z rozmyśleń wyrwało ją delikatne poruszenie się Jacka. Objął ją jeszcze mocniej i wtulił się w jej piersi. Blondynka nieco się skrępowała, ale zaraz potem pocałowała Brewera delikatnie w czoło. Dobrze wiedziała, że go kocha, ale nie mogła okazać słabości. Nie mogła pokazać, że jej na nim zależy, gdyż wtedy Melanie to wykorzysta… Spojrzała na Brewera, który lekko otworzył oczy. Widać, że był zszokowany i to pozytywnie.
- Hej… Co my razem tu robimy?
- Szczerze to nie wiem, ale sądząc po tym, że oboje jesteśmy toples to stwierdzam, że się przespaliśmy. – chłopak patrzył na dziewczynę przenikliwym wzrokiem, jakby spodziewał nagłego wybuchu i… cóż dobrze się spodziewał. Dziewczynę jakby nagle olśniło. Rzeczywiście olśniło, że musi grać niedostępną i wredną. – O boże przespaliśmy się! To przez ciebie! Po co piłeś? Po co ja piłam? – dla gry dziewczyna strzeliła szatyna w twarz, a ten odwdzięczył się jej… pocałunkiem! Dziewczyna położyła się na Jacku i zaczęła się walka między ich językami.
- Jack… nie… możemy… zrozum… - mówiła między pocałunkami. Brewer delikatnie puścił dziewczynę. Kim wstała z łóżka, zapominając, że jest nago i zaczęła się ubierać. Jack pożerał ją wzrokiem.
- Zapomnijmy o tym! Tego nie było! A między nami nic nie ma! – krzyknęła i złapała swoją czapkę.
- Ale Kim… - nie dokończył, gdyż dziewczyna wyszła z pokoju…

Mika kręciła się z kąta w kąt. Zdecydowanie przesadziła z alkoholem, a w domu nie mogła się tak pokazać. Była rozczochrana, miała wory pod oczami, a jej bluzkę, gdy już spała, czyli nie miała jej na sobie, zwymiotował Jerry.
- Jak mogłeś obrzygać mi bluzkę! To obrzydliwe! I z czego się cieszysz? – na twarzy Latynosa cały czas gościł uśmiech, a Finkle nie wiedziała, czym jest spowodowany. Martinez też nie wyglądał za dobrze… włosy w nieładzie, paw na koszulce, oczy jak u zombie… cóż wrak Jerry’ego.
- Jerry, co cię tak bawi! – krzyknęła, przez co i jej i Latynosowi zakręciło się w głowie, a czaszka zaczęła niemiłosiernie boleć.
- Po pierwsze: Nie krzycz! Po drugie: Jack i Kim się przespali!
- Dobra już nie będę… CO??? Oni się, co? – patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Myślałem, że ja tu nie ogarniam… - powiedział cicho, ale i tak blondynka to słyszała. – Kim i Jack wylądowali w łóżku! Oni… no ten tego – zaczął śmiesznie poruszać brwiami, a Finkle się zaśmiała.
- To super! Może w końcu… - nie dokończyła, gdyż zobaczyła Kim, która wychodzi z domu Martineza, wycierając jednocześnie łzę. – Jak się o tym dowiedziałeś? – spytała zakładając opawiowany podkoszulek i naciągając buty.
- Widziałem ich dziś rano razem w łóżku. To musi coś znaczyć…
- Dzięki! – Mika pobiegła za przyjaciółką. Dogoniła ją w ciągu kilku sekund.
- Kimmy! Nie płacz! – blondynka zatrzymała się i położyła głowę na ramieniu siostrzenicy Falafela.
- Ale ja nie mogę! Przespałam się z nim, choć on wolał Melanie… wykorzystał mnie i jeszcze teraz… o boże co ja zrobiłam! – Mika poklepała Crawford po plecach.
- Chodź do domu! – obie udały się do posiadłości Finkle…

Jack zgramolił się po schodach i podszedł do lodówki. Wyjął z niej półtora litrową butelkę wody i wypił ją do połowy. Jerry w tym czasie wszedł do kuchni.
- Stary jesteś brudny i to we własnych wymiocinach?
- Tak stary. Yo cel uświęca środki! Przynajmniej mogłem więcej w siebie wlać! Yo! Whooooo! – zaczął się drzeć.
- Zamknij się! Łeb mi pęka! – znów wziął łyka wody. Drzwi do domu się otworzyły i do środka weszła Melanie.
- Jackie!!! – pisnęła.
- Hej Skarbie! – pocałował dziewczynę w policzek, a Jerry się skrzywił.
- Yo! Stary najpierw przespałeś się z Kim, a teraz całujesz z Melanie! – Blue spojrzała się na Jacka, który aktualnie patrzył w sufit.
- Co? Jack wiesz, co to oznacza! Sprawy nie mają się dobrze! Możesz się z nią pożegnać! – krzyknęła i chciała wyjść.
- Melanie… - odwróciła się. – To koniec! – dziewczyna fuknęła i wyszła. – No i pięknie!
- Jack?
- Musiałem się spotykać z Melanie, żeby nie porwali Kim… a teraz? Już wszystko przepadło! Jerry…
- Przepraszam, stary, nie wiedziałem!
- Nie szkodzi… teraz trzeba będzie pilnować Kim…

Kim i Mika były prawie pod domem, gdy zaczepił je pewien chłopak. Wysoki, umięśniony, wytatuowany i przerażający. Finkle go kojarzyła… Jack opowiadał jej o takim facecie… Jaydenie, który porwał Julię na zlecenie Ramireza! To musiał być on! Kto normalny tatuuje sobie całe ciało?
- Hej! Ty jesteś Kim Crawford?
- Tak!
- Cześć jestem Jayden… - Aha! – jestem nowy i chciałem się zapoznać. Słyszałem wiele o tobie i chciałbym z tobą iść na kawę.
- Bardzo…
- Nie! Kim musimy iść!
- Ale Mika… to nie… Pa Jayden!
- Pa!

- Proszę pana! – Jorge siedział za biurkiem w swoim biurze. Wielkim biurze z regałem na prawej ścianie. Naprzeciwko stało lustro weneckie…
- Tak młody!
- Nie…
- Poczekaj! Pokarzę ci coś…- wstał od biurka i podszedł do lustra. Podniósł obraz swojego autorstwa, gdzie znajdował się panel sterowania. Wpisał kod i lustro się podniosło. Za nim znajdowała się mała cela. Bez okna i drzwi. Tylko łóżko i stolik.- Tu będziemy przetrzymywać Kim. Jak Jack będzie walczył z Orczykiem, cóż zamontuję jej telewizor i będzie oglądać. – nagle do pomieszczenia wpadła Melanie.
- Tato! Jack ze mną zerwał! Teraz będzie chciał uratować tą sukę!
- O kurwa! Melanie jak mogłaś! – ta zrobiła obrażoną minę.
- Bo się z nią przespał! – krzyknęła i wyszła. Ramirez miał jedno wyjście.


- Jutro lub pojutrze musimy porwać Kim…

I jak? Podoba się? Mam nadzieję, że tak xd tak jak mówiłam dla Patty ( umowa to umowa ) i dla AleXandry Howard xd Kocham was ♥ Do następnego :D W roku szkolnym ( miałam je już skończyć przed nim xd ) rozdziały będą się pojawiać w weekend xd czyli do piątku lub soboty :D

Obserwatorzy